Prawdziwy, swojski makaron.
Żółciutki, jędrny i pachnący.
Kojarzy mi się z ciepłem
rodzinnego domu i niedzielnymi
obiadami, kiedy przy stole
nakrytym białym obrusem
siadała cała rodzinka.
Makaron zrobiła moja Mama.
Nikt nie zrobiłby tego lepiej.
W połączeniu z gorącym, treściwym,
pachnącym rosołem stanowił perfekcyjne, wykwintne danie.
Przygotowanie makaronu,
choć proste, wymaga nieco
doświadczenia i siły.
Podstawowymi składnikami
są mąka i żółtka.
Im więcej żółtek, tym lepszy
wyjdzie makaron.
Mama przyjęła proporcje:
jedno żółtko na jedną czubatą łyżkę mąki.
W przesianej mące zrobiła dołek,
wbiła żółtka i zagniotła ciasto dodając tyle zimnej wody,
by nie było zbyt rzadkie. Zagniatała jakiś czas, uformowała kulę.
Ciasto powinno być wyrabiane
tak długo, aż po jego
przecięciu, będzie widać
wewnątrz pęcherzyki powietrza.
W tym momencie przychodzi
pora na kolejny etap.
Ciasto trzeba podzielić na dwie,
trzy części i cienko rozwałkować.
Tu przydała się silna ręka mojego
Mężczyzny. Ani Mama, ani ja
nie miałyśmy jej tyle, by za pomocą
wałka uformować placek o grubości jednego milimetra.
Płaty ciasta najlepiej pozostawić
do wyschnięcia na czystej
ściereczce, na tak długo,
żeby po zwinięciu ich w rulon
nie sklejały się, ani nie łamały.
Ostrym nożem Mama pokroiła
zrulowane ciasto na cienkie
plasterki. Po rozrzuceniu
powstały długie paseczki.
Z płata ciasta można wykrawać
wszelkie kształty: tagliatelle, łazanki, gwiazdki, kokardki
i co tylko przyjdzie do głowy.
Makaron należy rozrzucić
na stolnicy lub na tacy
i pozostawić do wysuszenia.
Można go przechowywać
w szczelnie zamkniętym pojemniku
i przechowywać.
Nasz makaron został ugotowany
w osolonej wodzie z dodatkiem
łyżki oleju. Następnie odcedzony
i przepłukany zimną wodą.
Co prawda tej dobroci nie starczyło
dla wszystkich, ale goście najedli się do syta i byli bardzo zadowoleni :)
Bardzo smacznie polecam i zachęcam do gotowania :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz