Brakowało nam smacznych rybek.
Nie spożywaliśmy ich blisko dwa
tygodnie, a to dla nas bardzo długo.
Wybór padł na sandacza, sprytnego
mieszkańca słodkowodnych akwenów.
Ryba została złowiona na początku
grudnia ubiegłego roku i spokojnie
czekała w zamrażalniku na odpowiedni
czas, ochotę i okazję :)
2 filety z sandacza bez skóry (cały okaz
ważył nieco ponad 1200 g), cytryna,
łyżeczka masła, kilka ziaren białego
pieprzu, ząbek czosnku, 2-3 jagody jałowca,
szczypta gorczycy, kminku, cząbru i majeranku, sól morska, pęczek natki pietruszki,
kilka pomidorków koktajlowych, 2 łyżki oliwy.
Rybę rozmrażałam na górnej półce lodówki. Dokładnie osuszyłam i pokroiłam na równe
kawałki. W moździerzu roztarłam pieprz, jałowiec, gorczycę, kminek, majeranek i cząber
wraz z czosnkiem, oliwą i sokiem z połowy cytryny. Powstałą mieszanką natarłam filety,
odstawiłam na godzinę, by smaki się połączyły. Naczynie żaroodporne wysmarowałam
masłem, ułożyłam sandacza. Zapiekałam około 25 minut w temperaturze 185°C.
Ryba pozostała dosyć blada, była jednak soczysta i delikatna. Gorące porcje ułożyłam
na talerzach, obficie posypując drobno posiekaną natką pietruszki. Przybrałam plasterkami
cytryny, ozdobną sałatą i pomidorkami. Podałam z surówką z brukselki.
Bardzo smacznie polecam :)
wpraszam się na takie danie!
OdpowiedzUsuńZapraszam :)
OdpowiedzUsuńI pyszności i piękne :-)
OdpowiedzUsuńA ja dzisiaj wędzone sardynki jadłam...
ech gdzie tam do twojego dania :-)
Bardzo lubię wędzone sardynki :)
Usuń